Jak już powiedziano, najważniejsza jest precyzyjna informacja. A więc otwarcie wystawy nastąpi nie 10 września, jak zapowiedzieliśmy, lecz 20 września. Reszta informacji nie ulega zmianie. Dlaczego 20 a nie 10? Bo 20 obchodzą imieniny Eustachy i Euzebia, a 10 – Łukasz. Ponieważ tak ma na imię autor wystawy, może zaistnieć podejrzenie, że w ten sposób tworzy on sobie pozytywny pijar, wykorzystując do tego celu zatrudniającą go instytucję i jednocześnie oszczędza na przyjęciu imieninowym, włączając je sprytnie w wernisaż wystawy zorganizowany z środków budżetowych. I nie chodzi tutaj o słone paluszki i kieliszek kwaśnego wina, bo menu wernisażu będzie wyrafinowane na tyle, że już na samym początku przy jego ustalaniu doszło do awantury. Doproszony do zespołu na tę okazję Jan Gondowicz, podążając za Witkacym, zaproponował zupę pomidorową (zaprawioną zabójczym jadem prawdziwego małżeńskiego szczęścia), jądra małp dżoko w makaronie z jajowodów kapibary, posypane tartymi koprolitami marabutów karmionych specjalnie turkiestańskimi migdałami, dziwkę w majonezie i starą dobrą małpę – wódę. I zaczęło się. Czy takie menu zadowoli gości, czy jego koszt wypada pokryć ze środków publicznych i czy ktoś tych „małp” nie weźmie do siebie i nie obrazi się. W końcu osiągnęliśmy kompromis: mają być jaja na twardo (patrz w karcie pod „Eustachy”) i zupa pomidorowa (patrz w karcie pod „zupa dnia – Euzebia”).
Przyznać muszę, że w ostatnim blogu przesadziłem z określeniem Ministerstwa Nauki i Edukacji. To żaden wielki i drapieżny pająk. To raczej gniazdo małych różowych pajączków, które pracowicie szydełkują delikatną siateczkę. Siłaczka albo doktor Judym z łatwością mogą ją zerwać i iść dalej własną, niezależną pedagogiczną drogą. Poza tym nie wypada narzekać. Trzeba raczej działać i zapytać kto ma popularyzować dzieło Schulza wśród młodzieży szkolnej i akademickiej, a także wśród dorosłych? Znaleźliśmy człowieka, który podjął się tego zadania, które jest trudne i niebezpieczne. Dlatego wybraliśmy intelektualistę, który czynnie uprawia boks. Zresztą, niech sam opowie…
Teraz już o samej wystawie. Rozdział drugi to „noc”, noc Schulzowska, pełna erotyzmu, w którą idą Undule, a obok ich nóg pełza tłum pokracznych mężczyzn. Noc to szalone jazdy pań dosiadających okrakiem panów, jak w scenie narodzin Filidora w „Ferdydurke” Gombrowicza. Ale przede wszystkim noc to czas spotkań, czas przekraczania norm moralnych i realizacji nieczystych pragnień. Kiedy nawet „najlepsi nie byli czasem wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i hierarchij, pławienia się w tym płytkim błocie wspólnoty, łatwej intymności, brudnego zmieszania”. Wówczas „wszystko zapraszało sekretnym mrugnięciem, cynicznie artykułowanym gestem, wyraźnie przymrużonym perskim okiem – do nieczystych nadziei, wszystko wyzwalało z pęt niską naturę”.
Ten czas ukazuje słynne „Spotkanie”, jedyny zachowany obraz olejny Schulza, przedstawiający młodego chasyda dyskretnie oddającego hołd miejscowym prostytutkom. Warto dzieło to zestawić ze „Spotkaniem” Bolesława Cybisa, obrazem ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego.
Bruno Schulz, Spotkanie. Żydowski młodzieniec i dwie kobiety w zaułku miejskim, 1920
Bolesław Cybis(?), Typy w Kazimierzu nad Wisłą, olej, płótno, 97,2 x 157,2 cm, obiekt ze zbiorów Żydowskiego Instytutu Historycznego
U Schulza zgięty w manierycznym ukłonie chasyd i dwie godne pożądania panie, u Cybisa Zuzanna – śliczna mieszczka z Kazimierza i adorujący ją pejsaci Żydzi. Niby zwyczajna scena rodzajowa, ale jednak „przesunięta”. Geometrycznie zsyntetyzowane plany, fiolet nieba, niskie segmenty cytrynowego światła, groteskowość. Będziemy zatem świadkami obu „spotkań”.
Noc groźna, drapieżna. Ostrość relacji międzyludzkich. Skąd się to bierze? Jest taki film dokumentalny, nikomu nieznany, nakręcony chyba przez Szwedów, pokazujący polskie Klondike, szyby naftowe… Tam pracuje jako inżynier brat Schulza – Izydor, co pozwala mu utrzymywać całą rodzinę. Tam rodzi się kapitalizm, wielkie fortuny, twarde relacje międzyludzkie, samotność, prostytucja… Taka kolejna „ziemia obiecana”, której echa znajdziemy bez trudu w prozie i rysunkach Schulza. Jak zdobyć wspomniany film, jak do niego dotrzeć? Jak go szukać? Trzeba najpierw odszukać koniec nici Ariadny i razem z Grażyną Grochowiakową (tą od wystaw: „Grochowiak” i „Warszawa Lalki Bolesława Prusa”) iść po niej do kłębka, a kłębek to nie żaden kłębek tylko anioł, który w życiu ziemskim, prywatnym pełni funkcję dyrektora Filmoteki Polskiej i oczywiście ma na imię Jan. I z aniołem wywiad w następnym odcinku przeprowadzimy…