Szanowny Panie Dyrektorze,
To niesamowite, że zdarzyło mi się Pana spotkać i zyskać Pana pełne zaufanie. To wymagało z Pana strony wzięcia w nawias wszelkich zależności służbowych, pewnej nonszalancji, pomijania spraw nieistotnych, automatycznego przechodzenia ponad nimi do meritum.
Zaimponował mi Pan postawą artysty, który traktuje miazgę codzienności jedynie jako materiał do własnej refleksji, artysty zanurzonego zarazem nieustannie w polskiej kulturze i sztuce, w materii polskiego języka. To niezwykle miło obserwować jak arystokrata ducha jednocześnie twardo stąpa po ziemi, podejmuje trafne decyzje, wie świetnie, kto jest kim w czasach nieco mętnych, w jakich przyszło nam żyć.
Zaskoczył mnie Pan zupełnie, kiedy w Louvrze przystawaliśmy przed tymi samymi dziełami witając się jakby po raz kolejny ze starymi znajomymi. I nie chodzi tutaj o erudycję lecz o podobny sposób odczuwania; wiatru targającego sukniami i parasolkami dam w obrazach Boudine’a, wapiennej kruchości porcelany w obrazach Chardina, tasujących się, transparetnych planów w pejzażach Cézanne’a….
„Tylko nie profesor” napisał Pan. Dodam – tylko nie dyrektor. Kpił Pan z pomysłów wprowadzania w przestrzeń kultury korporacyjnych metod zarządzania załogą strachem i konfliktem. Rzeczywisty autorytet nie potrzebuje przecież takich protez. Poszukiwania zawodowe poprowadziły Pana w przestrzeń romantyzmu. No i był Pan romantykiem. Projekty wystaw przekraczających na pozór skale i możliwości Muzeum Literatury przyjmował Pan z entuzjazmem.
A dlaczegóż by to nie zorganizować wielkich wystaw Brunona Schulza, Zbigniewa Herberta, ks. Jana Twardowskiego? Dlaczego nie przywieźć do nas z Munch-museet w Oslo dzieł Edvarda Muncha? Dlaczego nie pokazać sztuki polskiej w Tokio i w Osace? Dlaczego wahać się, gdy na wystawie Witolda Gombrowicza trzeba zalać wodą sale ekspozycyjne? Ale romantyzm to coś więcej. To wierność zasadom i wartościom. To Pan Panie Dyrektorze w stanie wojennym wyciągnął z więzienia naszego kolegę Piotra. To Pan, w czasach już nam bliższych przegnał z Muzeum prowokatorów, którzy próbowali Pana zastraszyć.
Jakże mi brakuje tamtego wieczoru, tej małej restauracji w Hadze, kiedy po premierze wystawy Brunona Schulza zaśmiewaliśmy się z Panem i kolegami do łez. Myślę, że po tamtej stronie są również małe restauracje, takie jak w Hadze, Londynie, Paryżu… Wierzę, że żywa, twórcza inteligencja zakorzeniona jest w Transcendencji. Dlatego nie może nagle zniknąć. A więc spotkanie jest możliwe.
Łukasz Kossowski