Każda uczciwa wystawa stara się ukazać wyobraźnię artysty lub też wyobraźnię grupy artystów na niej prezentowanych. Twórcy projektu plastycznego mają zaś za zadanie zamknąć tę wyobraźnię w konkretnym konturze, sprawić by przestrzeń wystawiennicza stała się przestrzenią znaczącą, ekspresyjną, rozszerzającą zawarte w prezentowanych dziełach sztuki sensy, lub je kontrapunktującą. Tylko skąd wziąć plastyków, którzy podołają takim zadaniom? Można zaprosić do współpracy wystawienników doświadczonych, z konkretnym dorobkiem artystycznym. Ale okazać się może, że mistrzowie są już nieco zmęczeni, że powtarzają wypracowane dawno temu sposoby przestrzennego obrazowania. W zamian można spać spokojnie, bo projekt plastyczny może nie będzie fajerwerkiem, za to na pewno przykładem solidnego rzemiosła. Można też wybrać plastyków młodych, zaczynających dopiero karierę, świetnie się zapowiadających, takich jak Robert Pludra i Maciej Stefański. I my z wrodzonej skłonności do ryzyka wybraliśmy młodych, więc niech pani Malwina Domagała, doktorantka z UKSW i współpracowniczka nasza, uprzejmie ich przedstawi.
Powróćmy do wystawy. Po wyjściu z kina wspinamy się na pierwsze piętro do rozdziału „Wiosna”. Nagle wchodzimy w buzującą w słońcu zieleń, w którą zaplatali się nadzy chłopcy. To obraz Wojciecha Weissa „Maki”, senna halucynacja pod ciężkim, błękitnym pasmem nieba.
Na krawędzi kadru „Maków” błyszczą szklane ogrodowe kule, skrzące się w słońcu bibeloty wiosny. Ciekawe, co nasi młodzi plastycy z tymi kulami zrobią, jak je wykorzystają w przestrzeni wystawy. A pomysłów świetnych kilka już mają… Wiosna według Schulza to metamorfoza, inicjacja, zauroczenie. Jej narodzin szukać należy właśnie w młodopolskich, panerotycznych klimatach. Odpowiednikiem atmosfery „Maków” w prozie Schulza jak duszna i zmysłowa scena z „Sierpnia”, przedstawiająca szaloną Tłuję na śmietnisku. Przecież ten fragment „Sierpnia” mógłby być opisem „Maków”. Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.
Wiosna to miłość. Więc najpierw Bianka. Cóż powiem o Biance, jakże ją opiszę? Wiem tylko, że jest w sam raz cudownie zgodna ze sobą, że wypełnia bez reszty swój program. Z sercem ściśniętym głęboką radością widzę za każdym razem na nowo, jak, krok za krokiem, wchodzi w swą istotę, lekka jak tanecznica, jak nieświadomie trafia każdym ruchem w samo sedno. Idzie całkiem zwyczajnie, nie z nadmierną gracją, ale z prostotą chwytającą za serce i serce ściska się ze szczęścia, że można tak po prostu być Bianką, bez żadnych sztuk i bez żadnego natężenia.
Ale jest też inna wiosna, wiosna rewolucyjna, zawieszona gdzieś między Drohobyczem, Lwowem a Paryżem. Pisze Schulz: Każda wiosna tak się zaczyna, od tych horoskopów ogromnych i oszałamiających, nie na miarę jednej pory roku, w każdej – żeby to raz powiedzieć – jest to wszystko: nieskończone pochody i manifestacje, rewolucje i barykady, przez każdą przechodzi w pewnej chwili ten gorący wichr zapamiętania, ta bezgraniczność smutku i upojenia szukająca nadaremnie adekwatu w rzeczywistości. Więc pochody, manifestacje, barykady, atak na wille Bianki, Murzyni na ulicach.
Radość wiosny, radość sztuki nowej, radość metropolii, radość kwitnących akacji. Akacje kwitną. Więc Debora Vogel, przyjaciółka i intelektualna partnerka Schulza. Czy istnieje miasto piękniejsze niż Paryż? Schulz też tam się wybrał, ale nie wyszło. Trafił na martwy sezon, nie spotkał nikogo znaczącego. Zatem dziś Paryż tamtych lat obejrzeć możemy oczyma Debory, a konkretnie przez ilustracje do jej „Akacji” wykonane przez Henryka Strenga. Na szczęście zachowały się. „Na Champ-Élysées i wszystkich bulwarach świata poruszają się szybko ludzie, którzy służą kolorowemu życiu” – pisze Debora.
Ale jak to wszystko na ekspozycji określić konturem? W jaką ramę zamknąć? Chyba najbardziej odpowiednia w tym wypadku byłaby rama kadru filmowego, a w niej Paryż pełen wiatru, słońca, bulwary, drżące liście, sukienki dziewcząt, kapelusze… Więc niech plastycy ze znawcą filmu, dyrektorem Janem Słodowskim się spotkają i niech się razem nad tą częścią wystawy pochylą i niech się martwią. Niech wspólnie kreślą kontur wyobraźni, a my się czymś innym, przyjemniejszym zajmiemy. Tyle herbaty jest do wypicia w polskich muzeach!